sobota, 30 listopada 2013

jak zrazić do siebie swój portfel

Ekhm, nastał ten dzień w roku i jak zwykle (no dobra, duuuużo bardziej niż zwykle) dałam się ponieść (trzy razy, jakby ktoś liczył). -40% w Rossmanie (pseudonim operacyjny: raj dla pustaków) właśnie się skończyło. Dzięki uprzejmości uczelni, w tym roku wybitnie szczęśliwie udało mi się z tejże okazji skorzystać.


Przecież nie mogłam wyjść bez lakieru do paznokci i pomadki (no same powiedzcie, nie mogłam!) jak to tak - nie godzi się zdecydowanie, ale i tak uważam, za swe drobne zwycięstwo, iż mój wzrok przykuł tylko jeden cudaczek z Wibo (dobra, nie tylko on, ale to za chwilę).

Wibo - nr 5

Jak widać, złotko w najczystszej postaci. Typowo świąteczny, kupiony pod wpływem aury otaczającej nas na zewnątrz, ale za to niebanalnie prezentujący się na paznokciach (ach, z nostalgią wspominam, gdy na moich paznokciach gościły tylko i wyłącznie kremowe wykończenia).

MaxFactor - 102 Pastelle




Po latach poszukiwań, wreszcie w me ręce trafił podkład idealny. Ładnie stapiający się z cerą, nie za ciemny i z pewnością niewidoczny na skórze. Co prawda, cena początkowo troszkę odstrasza, ale za taki efekt - cóż, jestem gotowa wydać 49,90 (bez promocji). Polecam, sówka.

 

Wibo, Rimmel, Wibo

W końcu zdecydowałam się wypróbować osławione już na jutubie Eliksiry z Wibo. Jestem skłonna podpisać się pazurkiem pod każdym dobrym słowem, jakie o nich napisano. Nawilżające, dające piękny połysk, och i ach (podkreślają suche skórki, ale to tylko motor do dbania o nasze usteczka - pamiętajcie, mamy je tylko jedne).
Szminek z kolekcji Kate Moss w szafie Rimmel chyba nie muszę nikomu przedstawiać, tym razem skusiłam się na przedstawicielkę matowej rodzinki.


Wibo 09, Wibo 01, Rimmel 103

09 - kolejny odcień wpisujący się w zamiłowanie do ciemniejszych ust, tym razem ciemny i brudny róż z domieszką fioletu
01 - dzienny odcień, który z chęcią wykorzystuję przy mocniejszym makijażu oka, chłodny róż (once again!) z domieszką fioletu
103 - matowy barbie pink jak nic

Immortal Charcoal, Permament Taupe

Jeśli miałabym wybrać najtrafniejsze i największe odkrycia zakupowe w tym poście to zaraz po podkładzie na liście znalazłyby się Color Tattoo z Maybelline. Długo się przed nimi wzbraniałam (sama nie wiem czemu - jak to baba), aż w końcu spróbowałam i całkowicie zawładnęły moim pustackim serduszkiem (dobra, oczami).

Immortal Charcoal, Permament Taupe

Immortal Charcoal - idealna baza dla szarego/grafitowego/czarnego(każdego?) smoke eye, cudo stworzone do makijaży wieczornych, ale przy odrobinie miłości pięknie się rozciera stanowiąc miłe podkreślenie oczu nadające się do wyjścia z domu przed zmrokiem
Permament Taupe - zgodnie z zapewnieniami producenta, idealny taupe, mieszanka szarości i brązu, aktualnie nie wyobrażam sobie bez niego codziennego dziennego makijażu, mam nadzieję, że w końcu mi się znudzi, bo tak codziennie na brązowo (nuda!)?

Miss Sporty - 013, Wibo - electric blue

Ponieważ w mojej kosmetyczce zdecydowanie brakuje eyelinerów (oczywiście, jak każdego innego rodzaju kosmetyków kolorowych) zdecydowałam się na dwa kolejne:
013 - ciekawy, metaliczny fiolet, który całkiem nieźle sprawuje się na powiece, zwłaszcza jeśli nie chcesz zdominować makijażu ciężką i mocną kreską
Electric blue - niestety nie sprawdza się tak dobrze, jak jego złoty i szary odpowiednik, jest dość lejący i ciężko uzyskać nim dobre krycie, ale jak już się pomęczysz elektryzuje

Everlasting Navy, Miss Sporty - 030?

Ekhm, w czwartek się kończyła promocja, a my w czwartek mamy pięciogodzinne okienko na uczelni i cztery Rossmany w przestrzeni kilometra (no to już zdecydowanie nie była moja wina!).
030 - chyba, odnajdywanie nr na tych lakierach nie jest moją mocną stroną, piękny niebieski kameleon, metaliczny odcień mieniący się srebrem i fioletem

Everlasting Navy


Everlasting Navy - mówiłam, że odkrycie, więc musiałam wrócić po więcej, cudowny granatowy odcień z czarno-niebieskim połyskiem (w końcu inglotowy cień nie jest szary, a granatowy na tej bazie)

Listopad zaznaczam w kalendarzu jako miesiąc spełnionych marzeń.
A Wy? Co dorwałyście podczas tygodnia szaleństwa w drogeriach?
(macham Wam)

niedziela, 10 listopada 2013

jak sówka maluje pazury jesienią

Dobra, zawsze wiedziałam, że robienie zdjęć na bloga nie jest aż tak proste, no ale żeby spędzić 4 h (serio? SERIO?!) cennego czasu na parapecie i przed kompem? Dobrze, że następny sezon dopiero za pół roku.


Dzisiaj rzecz o jesiennych paznokciach (chociaż nie uznaję podziałów, brzydzę się dyskryminacją, ale niech Wam będzie). Z mojego magicznego koszyczka wybrałam kilka cukierków, które mam nadzieję przypadną Wam do gustu (tak, zdaję sobie sprawę, że mam suche skórki i tak, moje paznokcie nie są najpiękniejsze, och well).

Golden Rose 242 i 348, Lovely 133, Wibo - blue lake

Zacznijmy od najbardziej zimowych moim zdaniem. Uwielbiam do ciężkich, szarych płaszczy i dodatków nosić jasne, często pastelowe paznokcie (równie dobrze mogłabym tu dodać cytrynowy, ale skoro i tak nie uznaję podziałów - na fotografowanie całej kolekcji nie starczyłoby weekendu).


242 - cudeńko z ostatnio popełnionych zakupów, pięknie będzie się komponować z zimową aurą (której nie mogę się doczekać, należę do zimnolubców, zdecydowanie).
348 - szaraczek, który na paznokciach prezentuje się niebanalnie i ...czysto? (ewentualnie trupio, K. ;*)
133 - chmurkowy, jak nic!
blue lake - niby mięta, niby to błękitne, a tak generalnie to ma w sobie niebieskie drobinki

242, 348, 133, blue lake

Kolejną grupę stanowią glittery, które wprost uwielbiam zimą (no dobra, latem też, ale inne!). Kojarzą mi się ze świętami, podniosłym nastrojem (albo z folią do pieczenia) i skrzącym się śniegiem.


avon - gunmetal, essence - icy princess, avon - sequin turquoise 

gunmetal - szara baza ze srebrnymi i ciemno szarymi drobinkami w liczbie bliskiej miliarda (rysik ołówka, jak mam być szczera)
icy princess - piękna tafla srebrno-srebrnego cudaka (w/w folia)
sequin turquoise - coś dziwnego, nie umiem tego opisać, ale kojarzy mi się z syrenim ogonem (H2O!)


gunmetal, icy princess, sequin turquoise

A to już typowo jesienna grupa - od kilku sezonów burgund jest hitem, zarówno w makijażu, modzie, jak i na paznokciach. Osobiście kojarzy mi się z moją mamą, u której króluje on od wielu, wielu lat (takaaa jestem dorosła jak go noszę).

Golden Rose: 344, 312, 261

344 - głęboki, śliwkowy fiolet
312 - kolejny łup z niedawnych zakupów, przepięknie mieni się na paznokciach
261 - klasyczny i kremowy odcień (seks na paznokciach)

344, 312, 261

Jeszcze dwa fiolety, które nie wpasowały się w burgundową grupę, są zdecydowanie za delikatne, mniej odważne, ale za to subtelne. Idealne, gdy nie chcemy przykuwać zbyt dużo uwagi (z drugiej strony: która kobieta chce być niezauważona?).

Bell - 22, Miss Sporty - 20


22 - delikatny, wręcz dziewczęcy, wpada w różowe tony, dzięki złotym drobinkom nie umiem mu się oprzeć
20 - adopcyjny (K<3), miał być brudnym różem, jest brudnym fioletem, idealny, gdy nie wiem jeszcze, co założę, a już maluję paznokcie (ekhm, kiedy wiem -.-)

22, 20

I ostatnia (moja ulubiona) grupa, czyli wszelkie odcienie granatu. O ile czerń bardzo rzadko pojawia się u mnie na paznokciach, o tyle bardzo ciemne kolory to jest to, co sówka lubi najbardziej.

Nie, wcale, że nieprawda, że trzy z nich są identyczne (nr 339 i 340 też nic nie znaczą!).

Golden Rose 340, 339, 238, 70, Maybelline - 103

340 - ciemna, granatowa baza z zatopionymi niebieskimi iskierkami
339 - iście atramentowy, once again - niebieskie iskierki
238 - ciężki do uchwycenia w obiektywie szaro-granatowy (asfaltówa)
70 - elektryzujący wręcz fiołek
103 - granatowa baza (znowu), ale tym razem z fioletowymi i różowymi drobinkami, których oczywiście nie widać


340, 339, 238, 70, 103

Pozostaje jedynie pytanie: a czym Ty tej jesieni pomalujesz paznokcie? Podpowiedzcie, podzielcie się nowymi odkryciami (gama kolorystyczna w GR już mi się kończy).

Lecę malować paznokcie!
(macham Wam)


PS. Bonusik - 123 Golden Rose


poniedziałek, 4 listopada 2013

jak zostać krwistym (upitym?) wampirem

Ja nie wiem, naprawdę nie wiem, jak to jest z babami, że nawet najmniejszy zakupiony drobiazg potrafi poprawić humor w 10 sekund (ewentualnie 3 minuty, zależy jak długa jest kolejka do kasy).
Tym razem mogę uchronić swoje biedne sumienie przed kolejnymi wyrzutami, Z. czuj się winna,  bo wcale mi nie odradzałaś (oskarżycielski wzrok!). Wyjątkowo, popełnione grzeszki odnalazłam nie w (krzywdzącym moje dobre imię albo portfel) Rossmanie, a w stacjonarnym sklepie Golden Rose, obok którego nie umiem, no nie umiem przejść obojętnie.



W końcu postanowiłam zmierzyć się z moim ulubionym jesiennym trendem w makijażu - bardzo ciemnymi ustami. Nie jestem jeszcze aż tak bardzo faszyn (from raszyn - serio, wymsknęło mi się!), więc zrezygnowałam z fioletowych odcieni, ale pewnie wszystko przede mną - gdzie jak gdzie, ale na moich ustach zawsze czyste szaleństwo. Ostatecznie w koszyku (patrz: rękach Z.) wylądowała pomadka - odcień 123 - która wzbudziła lekkie kontrowersje i to nie w domu-konserwie, a na uczelni pełnej światłych umysłów. Nosząc ją (a jakże, przecież nie wytrzymałabym jednego dnia bez chwalipięctwa) zostałam oskarżona o morderstwo, bycie wampirem, upojenie winem, a w najlepszym wypadku - jedno i drugie.



Oddanie jej koloru było istnym wyzwaniem (najbliższe prawdy jest zdjęcie u góry po lewej stronie), dobrze, że zajęcia dopiero na 12:30 (student nie śpi, bo strzela fotki na bloga brzmi jak nowa grupa na facebooku). Moim zdaniem to idealny odcień wina. Klasyczny, przypominający klimatem filmy noir, zdecydowanie mój jesienny faworyt.


W ferworze walki, zapragnęłam również pierwszej w swoim życiu konturówki do ust. Z pomocą (a właściwie za pomocą) niezbyt zadowolonej z życia panienki za kasą udało się dobrać odcień 205, minimalnie jaśniejszy, ale nadal całkiem nieźle dopasowany. Polubimy się jak nic, zwłaszcza, że (jak przymknę lewe oko, a zamknę prawe) ładnie zgrywa się z jeszcze kilkoma pomadkami.
Co do właściwości, dość kremowa konsystencja, która jednak nie wylewa się poza kontur ust, charakterystyczny "babciny" zapach i zadowalająca trwałość (bez jedzenia i picia - biedny studenciak - wytrzymała w perfekcyjnym stanie 8h).
 

Oczywiście, nie można wyjść z królestwa GR bez lakieru (no dobra, można, ale po co? one tam wszystkie takie taniutkie tylko czekają aż je przygarniesz, za dobre mam serduszko, nie umiem ich tak zostawić), których, co widać na pierwszym zdjęciu, mam zdecydowanie za mało. Przecież każda z nas posiada co najmniej 65 buteleczek (67 już), bo "takiego jeszcze na pewno nie mam, to wezmę".
Moje łupy pochodzą z ukochanej przeze mnie kolekcji z proteinami. Przy mojej częstotliwości zmiany kolorów cena 3,90 uderza w czułe nuty w pustaczym serduszku, zdecydowanie.

Biały lakier - 242 - krążył mi po głowie już ponad rok, jednak poprzedni zakup okazał się totalnym bublem (przy swoich "wspaniałych" właściwościach równie dobrze mógł mi służyć za korektor), więc podchodziłam z pewną dozą nieśmiałości do kolejnej próby. Jednak po pierwszych testach (znowu - chwalipięctwo mode on) mogę go Wam polecić z czystym sumieniem. 

Natomiast śliwka/fiolet/burgund/czy coś - 312 - to już całkowita wina Z. (shame on you!), gdy tylko go znalazła obie nie mogłyśmy się oprzeć. Piękna śliwkowa baza, w której zatopiony jest pierdyliard złotych, czerwonych i fioletowych drobinek. Cudo. Z pewnością ożywi jesienną szarugę, która powoli zbliża się do mojej dziupli. 

Z dedykacją dla (mam nadzieję) wstydzącej się bardzo Z.
(macham Wam!).

czwartek, 31 października 2013

jak (prawie) zostałam blogerką.

W powietrzu czuć resztki palonego przed chwilą wosku - tak, "dupy z jutuba" i mnie zaraziły obsesją Yankee Candle. Póki co, studencka kieszeń może sobie pozwolić na woski, ale polecam - zwłaszcza rozgrzewane za pomocą czerwonych tealightów z Ikei (za to kominka z Rossmana za 9,90 do wosków nie polecam, do olejków a i owszem!). Leniwy "Lake Sunset" sprawił, że mój rektorski czwartek był jeszcze bardziej leniwy. Tego mi było trzeba.

W tle Jamal coś tam mamrocze o uderzaniu ścianą o groch (a ja widzę jego głos), ikonka gadu miga znowu na pomarańczowo, pewnie to Z., bo Z. nie lubi jak się nudzę wieczorami. Wyznacza mi zawsze zabójcze cele, jak np. opracowanie planu taktycznego uderzenia na nieistniejący target albo założenie bloga, bo chce mieć przyjaciółkę szafiarkę (phi!). Albo to G. (znana również pod pseudonimem M.)! Tak, to na pewno ona znalazła kolejny filmik o różowym jednorożcu. Nie mogę tego przegapić. No nie mogę. Ale wpierwej...

Herbatka stygnie (nomen omen w sówkowym kubeczku z Home&You), zapada zmrok, a ja nadal nic Wam o sobie nie powiedziałam. Znaczy, troszkę chyba już wiecie (np. idzie się zorientować, że wszelkiego rodzaju nic niewnoszące wtrącenia w nawiasach to mój żywioł), ale nadal trochę zostało.

Zatem mały kwestionariusz:
imię - po serialowym bohaterze na czterech... kopytkach?
wiek - idealny dla studenciaka
płeć - księżniczkowa, jak nic
zainteresowania - wszystko, co przyciąga moją uwagę na dłużej, niż 5 minut brzmi jak sukces

To by było chyba na tyle z najważniejszych. Większości dowiecie się z moich wpisów, jeśli lubicie czytać między wierszami (albo w nawiasach). 

(a no i że uwielbiam czerwone świeczki z Ikei też się dowiedzieliście!)

SÓWKOWY CEL TEJ ZIMY: schować całe swoje pustactwo właśnie tutaj (ale troszkę zostawić, bo w końcu spotkania z K. rządzą się własnymi prawami).

Good Luck!
(macham Wam)